- kiedy powiedziałam to mojej koleżance, stanowczym tonem i z miną pełną zdeterminowania, padło to pierwsze spodziewane pytanie : " odchudzanie?".
Jak to jest, że dla kobiet "zadbanie" najczęściej wiąże się z utratą tych paru, parunastu kilo. I żeby nie było, że to po prostu pierwsze skojarzenie. Nie, nie jestem osobą, która na pierwszy rzut oka tego zdecydowanie wymaga. Wydaje mi się, że wyglądam jak przeciętnie zbudowana dziewczyna o 160cm wzrostu i z całkiem zdrowym BMI niemal po środku tej "normy". Moje ubrania w klasycznej rozmiarówce są gdzieś między 36 a 38, nawet pojedyncze 34 się trafi, tak jak i 40.
Wracając do pytania: "odchudzanie?"
Też, ale jako wyzwanie, a nie przymus.
Zauważyłyście, że większość kobiet podejmuje wyzwania, gdy pojawia się okazja. Realizuje je krótko i z efektem jojo.
Na ślub, na wakacje, na sylwestera, na imieninach kuzynki, dla chłopaka...etc.
Przepraszam, startujące małżeństwo to ma być wydarzenie, decyzja szczęścia na całe życie u boku mojej miłości , która jak dotąd akceptowała mnie taką jaką jestem. "Nasze bo" - co za różnica skoro przez ostatnie n-miesięcy/lat nie uciekł? Nie, to nie jest naiwność tylko mój idealizm. Można się ze mną nie zgadzać - powyższe zdarzenie uznać jako finansowo-ekonomiczną transakcję wiązaną na czas nieokreślony. Co dalej (a wg mnie tym bardziej) nie usprawiedliwia myślenia "Jesuuuu, ja muszę się odchudzić!".
Jeśli kiedyś zdarzy mi się oszaleć z powodu stawania przed ślubnym kobiercem, proszę mnie siłą przywołać do porządku. Najlepiej czymś twardym i tępym.
Pozostałe przypadki wydają mi się całkiem rozsądne. Potrzebujemy celów aby do nich dążyć, a jeśli nie postawimy sobie konkretnych terminów to nigdy nie zaczniemy. Przynajmniej ja nie zacznę.
Całe szczęście, że nie pozatracałyśmy zmysłów do końca i nie informujemy mężczyzn o liście "bo".
Oni tego nie zrozumieją. Jeśli chodzą na siłownię to rzadziej sami, częściej stadem ( mówię na bazie obserwacji ). Wysnuwam teorię, że nic tak nie wspiera więzi braterstwa jak wzajemny pokerface podczas martwego ciągu. Sport traktują jako rodzaj rozrywki, a nie katorgi. Słyszałyście kiedyś faceta mówiącego " idę zagrać z chłopakami towarzyski meczyk. Wiesz, nożna kształtuje łydki". Hope not.
Kobiety na siłownię idą najczęściej same. No czasem parami. Dlaczego? Tu trzeba stworzyć kolejną listę "bo" : bo przecież przepocona i zmęczona nieestetycznie wyglądam, bo na siłownię chodzę bez makijażu, bo (to chyba bardziej do mnie przemawia) teraz się męczę, ale potem zaskoczę wszystkich efektem.
Słowem, bardzo często (nie mówię, że zawsze) aspekt ruchowy w procesie odchudzania to konieczne zło, żeby po zrzuceniu kg nie wyglądać jak piesek shar pei .
Do mnie przemówiło coś innego - długotrwały efekt. Nie chcę schudnąć konkretnej ilości kg (chociaż 4 byłby tak idealnie), nie mam też na celu słynnego wymiaru 90 - 60 - 90 ( którego, swoją drogą, bez przeszczepu tłuszczu z tyłka w cycki, z przyczyn naturalnych nie osiągnę ).
Nie czuję się bardzo źle ze swoim ciałem - jest wiele aspektów, które w nim lubię: skóra bez trądziku, wcięcie w tali, jasne owłosienie rąk i nóg przy ciemnych włosach i brwiach (a co!), a także to, że jest ze swojej strony uprzejme jest nie odrastać z prędkością roślinności dżungli amazońskiej na moich łydkach. Ba, nawet pupa jest spoko ( mój mężczyzna to potwierdza ).
A jednak parę rzeczy dałoby się poprawić stąd moje ostatnie zmiany.
Zaczęłam od bardzo niepozornej - zapisałam się do kosmetyczki. Mam zaniedbane dłonie pomyślałam, że czas oddać je w ręce specjalistki . Kupiłam Women's Health'a - dla zdrowej lektury, reaktywowałam swoje konto na hello zdrowie! - platformie, która wspiera wyzwania. Jeden telefon, jedno zatrzymanie przy kiosku i 7 minut rejestracji.
Zmierzyłam się, zważyłam - póki co zanotowałam w zeszyciku. Co dalej? A no nic.
Robię małe kroki.
Od października chodzę na basen, obiecuję, że będę to robić regularnie co wtorek. Obiecuję? Podpucha, zapisałam się w ramach wf-u, muszę zaliczyć naukę pływania, a zaliczenie jest z obecności.
Jestem też wielką fanką słodyczy. W ten piątek pobiłam mój rekord. Pisząc program na zaliczenie "mój mózg spożytkował" następującą ilość cukrów :
- płatki z mlekiem - cookie crisps
- opakowanie podróbek delicji
- pół tabliczki czekolady
- rogala marcińskiego
- ok 5 plastrów ananasa ( w sumie to nawet owoc , który akurat stały w lodówce)
- kubek półlitrowej kawy z 2 łyżeczkami cukru i bitą śmietaną ( bądź bita śmietana z pół litrem kawy jeśli zwrócić uwagę na proporcje ).
Liczenie mi kalorii mija się z celem, bo dodając do tego obiad babci i kolację - grillowane zapiekanki z serem i szynką ( dostałam babciną reprymendę za "zniknięcie" ananasa do zapiekanek ) wyszłabym ponad przydziałową normę dorosłego mężczyzny pracującego fizycznie. Z tej okazji w poniedziałek kupiłam chrom w tabletkach. Zobaczymy, czy rzeczywiście hamuje nadmiarową chęć wżerania wszystkiego co w czekoladzie.
Patrząc na powyższe...tak zdecydowanie czas o siebie zadbać.
Relację z pola bitwy będę prowadzić dla was.
Ten tekst " skinny girls look good in clothes, fit girls look good naked" jest genialny i uwielbiam go! W sumie zaczęłam od ćwiczeń (fitness, taniec, zumba, jeszcze więcej tańca ^^), dopiero potem przyszedł czas na odchudzanie (ach te hormony) i zdrowe odżywianie. Teraz tańcuję i ćwiczę dla przyjemności i satysfakcji i też staram się wyglądać fit (nago! :P), ale nie mam na to parcia. Ważna jest radość i zabawa :D i zdrowie, zdrowie jest super ważne!
OdpowiedzUsuń