Baby hair to dla mnie takie małe oznaki, że coś w pielęgnacji włosów idzie w dobrym kierunku. Kiedy pojawiają się te krótkie, nowe włoski, wiem, że coś robię dobrze. Jeśli i Ty chcesz mieć więcej baby hair, to mam kilka prostych rad naprawdę wypróbowanych, sprawdzonych i działających!
Olejowanie skóry głowy
Olej kokosowy, rycynowy, a może amla? Nie ma znaczenia, masaż to tajemnica sukcesu, witamy w oleju wchłaniają się w głąb skóry głowy. Wybierz swój ulubiony i wcieraj w skórę głowy przynajmniej raz w tygodniu. Delikatny masaż palcami wystarczy, żeby pobudzić cebulki włosowe do wzrostu. A dodatkowy bonus? Relaksujący efekt!
Masaż, masaż i jeszcze raz masaż
Myjesz włosy? Masuj skórę głowy. Oglądasz serial? Masuj. Przyjemnie i skutecznie, bo masaż zwiększa ukrwienie, a to oznacza więcej baby hair! 👼 Proste, prawda?
Wcierki
Kultowe wcierki z apteki albo domowe eksperymenty, jak sok z cebuli (tak, wiem, zapach, ale działa!). Stosuj regularnie najlepiej przed snem i czekaj na efekty. Uwierz mi, naprawdę warto się przemęczyć. Wybór wcierek jest spory: rosyjska babuszka agafia, banafi hajszesz, kaminomoto (za 100 zł to trochę za dużo) i skrzypovita
Dieta, czyli od środka
Biotyna, cynk i witaminy z grupy B to są Twoi sprzymierzeńcy. Orzechy, jajka, zielone warzywa – wiesz, co robić. A jeśli jesteś leniwa, suplementy też dają radę, ale tylko przy regularności.
Delikatność przede wszystkim
Baby hair to małe, delikatne włoski, więc nie znoszą agresywnej chemii, mocnych szamponów z siarczanami czy codziennego prostowania. Im mniej niszczących nawyków, tym więcej szans na te nowe na głowie.
Kiedy efekty?
Uczciwie ok 5 miesięcy regularnego działania może szybciej. Efekty po prostu nie będą widoczne z dnia na dzień, ale w końcu się pojawią. A kiedy już zauważysz pierwsze baby hair, poczujesz dumę to Twoje małe, codzienne działania przyniosły ten efekt. Czasem mniej znaczy więcej. W tym wypadku naprawdę cierpliwość potrafi zdziałać cuda.
Water Ice Levi czyni cuda czy nie?
Testowanie esencji. Kosmetyk cud? Powiem tyle – efekt zaskoczył mnie bardziej, niż byłam gotowa przyznać.
Zacznijmy od początku...
Water Ice Levin to esencja, którą znajdziesz tylko w chińskich sklepach. Kupiłam ją trochę z ciekawości, trochę dlatego, że widziałam jej skład: ekstrakt z imbiru, korzeń rdestu wielokwiatowego, olej z pestek winogron brzmi jak wcierki znane? No niby tak ale do kosmetyków sklepowych...Nie. Prosty skład i właśnie to mnie zaciekawiło. Za jakieś 30 złotych stwierdziłam, że mogę przetestować, co tam azjatycka medycyna ma do zaoferowania na temat włosów. I...To nie była najgorsza decyzja.
Jak ją stosowałam? Producent twierdzi, że wystarczy dodać kilka kropel do szamponu, co mnie trochę nie przekonało, bo chciałam efekty szybciej. Wymyśliłam własne sposoby:
- Dodawałam esencję do oleju rycynowego i wcierałam w skalp na noc. Pro tip: jeśli olej rycynowy to dla Was za dużo, polecam delikatniejsze oleje.
- Łączyłam ją z żelem aloesowym – mniej tłusty efekt, a działało równie dobrze.
- Esencja solo, pipetka w dłoń i prosto na skórę głowy. Idealne na szybkie akcje.
Każda z tych metod miała swoje plusy, ale najbardziej polubiłam żel aloesowy – mniej bałaganu, a efekt ten sam.
Efekty? Baby hair party!
Nie mierzyłam włosów kto to robi? Ale zgadnijcie co zauważyłam? Z tytułu sekcji już wiecie. Tych nowych, sterczących włosków było tyle, że zaczęłam wyglądać jak po nieudanej próbie wyprostowania kucyka. Czy polecam? Zdecydowanie. Czy to kosmetyk cud? Powiedzmy, że zbliżony. Przynajmniej nie kosztuje fortuny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz