Ród smoka sezon 2 - moja recenzja

Po 2 latach czekania Ród Smoka wrócił na ekrany z drugim sezonem. I muszę powiedzieć - rozczarowanie jest ogromne. Historia, która miała potencjał na naprawdę ciekawe intrygi i wielkie emocje, utknęła w miejscu. Wrzucona w przemiał CGI, pełna dziwnych decyzji fabularnych i niezrozumiałych zwrotów akcji. Oczywiście, były też momenty, które trzymały poziom, ale ogólnie rzecz biorąc, ten sezon bardziej przypominał utratę kierunku niż rozwinięcie epickiej opowieści. Wiem, że w Internecie są zachwyty, ale mnie HBO (Max, czy jakkolwiek chcą sie nazywać) nie zachwyciło. Najdziwniejsze jest to, że w nim coś się działo, więc w teorii, niby jest lepszy niż pierwszy.


Tu przeczytasz recenzję sezonu 1: Ród smoka sezon 1 recenzja


Przypomnienie: Gdzie byliśmy na koniec pierwszego sezonu?

Oczywiście mamy recap czy też przypomnienie. Wydarzenia drugiego sezonu zaczynają się zaraz po morderstwie księcia Lucerysa Velaryona przez księcia Aemonda, co jeszcze bardziej zaostrza konflikt między stroną Zielonych (wspierających sukcesję w linii męskiej tj. Aegona) a Czarnymi (popierającymi wskazaną dziedziczkę tronu Rhaenyrę).

Po tak dramatycznym zakończeniu pierwszego sezonu wydawało się, że czekamy na epickie wejście smoków... Westeros czeka wojna, jakiej nigdy wcześniej nie widziano – z udziałem smoków po obu stronach. Wszystko było ustawione na epicką konfrontację. Ale czy dostaliśmy to, czego oczekiwaliśmy?
Hmmm...

Brak postępu w fabule

To jest największy problem. Zanim napiszę coś więcej, w skrócie ujmując: na koniec drugiego sezonu jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu co na koniec pierwszego. WTF? Obie strony dopiero zaczynają przygotowania do wojny.



Po 2 latach czekania trudno mi zaakceptować, że narracja nie posunęła się do przodu tylko się rozwlekła. Kończyłam wszystkie odcinki i czuję się oszukana. Jakby cały sezon został zmarnowany na sceny "budowania napięcia", które wcale nie prowadzą do kulminacji. Nawet wydarzenia takie jak bitwa w Rook’s Rest czy starcie morskie, które mogłyby być naturalnym punktem kulminacyjnym, zostały pominięte na rzecz powolnego spalania, które bardziej nużyło niż wciągało.

Nieprzemyślane wątki i dziwactwa

Brutalność Aegona czy zagrywki Aemonda Targaryena zaczynała przypominać Grę o Tron i zapowiadało się dobrze. Problem, że twórcy zamiast iść w tym kierunku mieli dziwną obsesję na punkcie infiltracji wrogich zamków. Cztery z ośmiu odcinków opierały się na takim schemacie, co samo w sobie byłoby jeszcze by było do zaakceptowania, gdyby nie sposób, w jaki to zrealizowano. Najbardziej irytujące były sytuacje, gdy kluczowe postacie, jak Rhaenyra czy Alicent, osobiście uczestniczyły w takich akcjach. Jak można uzasadnić, że dwie najważniejsze kobiety w konflikcie decydują się na tak ryzykowne kroki, narażając wszystko na szwank? Najgorsze – po takich infiltracjach po prostu wracają do siebie, jakby nic się nie stało. WIĘCEJ. NIKT TEGO PRAKTYCZNIE NIE ZAUWAŻA. Dla mnie to kompletne marnowanie potencjału fabuły.

Dla porównania Gra o tron był logiczna, miała konsekwencje, często nieoczekiwane, były momenty jak krwawe wesele, gdzie ciąg kilku decyzji i źle położonego zaufania wpływał na przebieg zdarzeń.

Postacie tracą swój charakter

Postać Alicent została wręcz zmasakrowana przez decyzje scenarzystów. W książkach była ambitna, przebiegła, gotowa na wszystko, by ochronić swoje dzieci. Tutaj jednak wydaje się, że Alicent działa impulsywnie, często wbrew logice. Za dużo sceny kochanków, za mało pokazania jej jako osoby. Strata wnuka? Parę smutnych spojrzeń - prawdziwa reakcja. Scena, w której spotyka się z Rhaenyrą na rozmowy pokojowe, była dla mnie kompletnie absurdalna - mogła wtedy zatrzymać Rhaenyrę, a nawet uniknąć wojny, ale zamiast tego po prostu ją puszcza. Tego wymaga historia Westeros, ale nie dało się tego lepiej rozegrać, by np. to była kwestia ambicji? Brak spójności w jej postaci jest dla mnie jednym z największych problemów tego sezonu.

Podobnie, Daemon w Harrenhal to dla mnie przykład, jak można zniszczyć intrygującą postać przez zbyt nachalną narrację. Jego wizje, zamiast dodawać głębi, męczyły mnie coraz bardziej z każdym odcinkiem. Jedna, dwie sceny, żeby pokazać, że facet przeżywa, że coś go trawi - w porządku. Ale cały sezon skupiony na jego majaczeniach? To już przesada. W książkach Daemon miał w sobie sprzeczności, które czyniły go fascynującym – brutalność połączoną z charyzmą. W drugim sezonie zmieniono go w mistyka-schizofrenika, który włóczy się po ruinach Harrenhal, gada z duchami, drzewem, żoną, a nawet przeszłością i przyszłością. Jasne, że próbowano to połączyć z wątkiem proroctwa, które od Aegona I ciągnie się w królewskiej linii Targaryenów, ale to dało się pokazać krócej i z większym wyczuciem, nie niszcząc przy tym postaci..

Bitwa smoków, która nie zrobiła wrażenia

Smocze starcie w Rook’s Rest, które powinno być momentem pełnym emocji i napięcia, wypadło... rozczarowująco. Smoki, które miały być niekwestionowaną siłą w tej wojnie, wydawały się raczej niedopracowane fabularnie. Takie "meh". W książkach George R. R. Martina smoczyca Meleys była wystarczająco potężna, by stawić czoła Vhagar. Moglibyśmy mieć świetną walkę, ale tutaj jej siła została zmniejszon, a sam pojedynek nie miał intensywności, której oczekiwałam (wciąż licząc na odrobinę emocji z GoT). Oddano honoru, by pożegnać Rhaenys Targaryen i tyle.

Czy są jakieś pozytywy?

Wizualnie, bez zastrzeżeń, dobrze się ogląda jak i poprzedni, trochę za ciemno momentami.


Na pewno fajnym wątkiem było wprowadzenie dragonseedów – bękartów z krwią Targaryenów, którzy mogą zostać smoczymi jeźdźcami. Wprowadzenie ich wcześniej jako postacie drugoplanowe dało dobry kontekst. Zebranie ich, w końcu nikt siłą ich nie zmusił do przypłynięcia, pokazało ambicje ludzi z ludu. To ich ambicja i lojalności będą wpływać na dalszy rozwój konfliktu. Jeden z nielicznych momentów, które faktycznie odczułam jako świeże, dobrze przemyślane i dobrze rozegrane.

Mamy też kontrowersyjną scenę z Rhaenyrą, która całuje Mysarię. Wiele osób zarzucało, że jest kompletnie zbędna, brakuje jej chemii i to po prostu wciśnięcie wątku tęczowego na siłę. Ale tu akurat się nie zgodzę. W książkach zastanawiało mnie, dlaczego Rhaenyra na końcu Tańca Smoków tak bardzo ufa Mysarii, bardziej niż komukolwiek innemu. I ta scena to może wyjaśnić. Mysaria umiejętnie wykorzystuje samotność Rhaenyry i jej poczucie zdrady przez Daemona. Wie co robić, żeby zdobyć jej przychylność wszelkimi środkami i mieć wpływ na dworze. To, jak ta relacja jest zarysowana, dodaje jej postaci dodatkowej warstwy i pokazuje, jak emocje Rhaenyry mają konsekwencje polityczne.


Czy czekam na sezon 3?

Drugi sezon „Rodu Smoka” to dla mnie ogromne rozczarowanie. Choć były momenty, które przypominały mi o potencjale tej serii, całość wydaje się chaotyczna, pełna dziur fabularnych i nieprzemyślanych decyzji. Jeśli trzeci sezon ma odzyskać zaufanie widzów, potrzebuje lepszego tempa, bardziej spójnych postaci i fabuły, która faktycznie robi krok naprzód. Na razie jednak mam wrażenie, że Westeros powoli traci swoją magię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Adbox