Pamiętam, jak kilka lat temu z zapałem śledziłam każdy wpis i webinar Oli Budzyńskiej - szerzej znanej jako Pani Swojego Czasu. Razem z nią planowałam tygodnie, lubiłam jej kawki, wyznaczałam cele i chłonęłam tę energię, którą zarażała tysiące kobiet. Budowała imperium, mówiła o wielomilionowym biznesie. Dzisiaj, kiedy przypadkiem trafiłam na wpis byłej pracownicy, przyznaję: poczułam się jak archeolog, który odkopuje szczątki cywilizacji, o której nie miał pojęcia, że już upadła 👀
Bo Ola? Ola zamilkła. I zniknęła (nie całkowicie, ale o tym zaraz)
W pewnym momencie, z mojego punktu widzenia – dawnej fanki, obserwującej raczej z doskoku niż namiętnie (chociaż często, bo pojawiałam się na jej webinary, oglądałam YT kawki, ale nie regulanie) – Ola nagle przestała być widoczna jako Pani Swojego Czasu i jej marka. Był moment przed gdy próbowała oddzielić markę, ale ona była Panią Swojego Czasu, zatrudniając 20, 30, czy 38 osób jak mówiła i tak jej firma opierała się o jej wizerunek.
Zapadła cisza. Bez ostatniego „hurra”, za to z wielokrotną wyprzedażą ze sklepu online i „zamykamy tę scenę”. Oczywiście, wciąż publikowała coś na Instagramie. Napisała o ucieczce na Kaszuby, malowaniu obrazów, uprawianiu ogrodu i pisaniu książek. Nawet zaanonsowała nowy projekt: najpierw KawkęZBudzyńską - newletter (strona już nie ma), Pracownię Budzyńskiej i Społeczność Kobiet Twórczych i Kreatywnych. Teraz pałeczkę przejęła kameralnosć, rozwój wewnętrzny, twórcze bazgroły.
Ale gdzieś w tym wszystkim zniknął duch dawnej „Pani Swojego Czasu” – tej marki, która kiedyś uczyła nas, jak zarządzać sobą w czasie, jak być panią własnego życia, jak wycisnąć z doby maksimum. Myślę, że gdyby chciała dalej mogłaby pod tą marką działać, nadal kobiety by chciały jej działań.
I to wszystko nowe byłoby nawet fascynujące, gdyby nie te cienie, które padają i szczerze zniechęcają do udziału w jej kolejnych projektach.
Nie trzeba zbyt głęboko kopać, by natknąć się na historie byłych pracowników. Bolące, gorzkie wpisy o tym, jak z „milionowego imperium” zbudowanego na entuzjazmie i produktywności zostały popioły – długi, zwolnienia, zamkniętw kawiarnie (kto pamięta „Przestrzeń Pełną Czasu” w Krakowie i Warszawie? - umarły w 2022), rozczarowani pracownicy, rozgoryczone fanki. Tam, gdzie kiedyś obiecywano długowieczny dostęp do kursów i stabilną markę, pojawiły się zarzuty o bałagan, gigantomanie, brak planu strategicznego. Z opowieści wynika, że PSC próbowała ugryźć zbyt duży kawałek tortu. Rozwój przestrzeni stacjonarnych - od razu dużych i z rozmachem, ale bez planu, wysokie koszty, ambicja, by być wszędzie – skończyły się bolesnym upadkiem.
Oczywiście, z punktu widzenia kogoś, kto był jedynie fanką, nie znam wszystkich zakulisowych niuansów. Zostały domysły i luźne końce nici, które łączą migawki: Ola, mówiąca o tym, że to nie koniec, tylko transformacja. Wszystkich specjalistów doceniła, jej newslettery pożegnania, które jednak nie pasują... Dawne pracownice, zarzucające złe traktowanie przy zwolnieniach i brak odpowiedzialności, brak składek ZUS, a słowo długi pada w ich rozżaleniu gęsto. Projekty, które były, ale się zwinęły oraz nowa Pracownia Budzyńskiej, gdzie kładzie się nacisk na sztukę, twórczą ekspresję i wspólnotę kobiet. W tym samym czasie jednak wciąż wyprzedająca magazyn PSC.
Taka zmiana klimatu – od trylogii o produktywności do twórczego slow life na Kaszubach.
Czy to źle? Sama nie wiem. Każdy ma prawo do zmiany kierunku w życiu. Problem w tym, że przez lata PSC kreowała się na biznesową i życiową alfę i omegę, która miała odpowiedzi: jak planować, jak zarządzać czasem, jak mnożyć efekty i uciekać od bycia „ofiarą kalendarza, budująca biznesowe imperium. A potem okazało się, że to biznes na słomianych nogach, który jednak nie skalował się tylko rósł cytując jedną z pracownić "zgodnie z ego właścicielki". W jednej chwili – bum! – i po wielkiej strategii. Zamiast stabilnego imperium: zamrożona i sprzedana (? - w newsletterze z 2023 było info o wystawieniu na sprzedaż) marka, długi, próby ratowania wizerunku i… prośby o wsparcie finansowe, bo trzeba spłacać zobowiązania (które wg niej nie były przecież jej winą).
A w tle farmy, lasy, sztuka i rozwojowe spotkania przy akwarelach.
Z perspektywy dawnej fanki, która w pewnym momencie odpuściła sobie tę nieustającą pogoń za efektywnością i organizacją, mam mieszane uczucia. Z jednej strony – ludzkie jest błądzić, wypalać się, zmieniać zdanie, szukać nowej drogi. Tym bardziej z rozwodem na karku, podziałem majątku z mężem i co tam jeszcze można znaleźć na Instagramie. Z drugiej – wiele kobiet uwierzyło, że PSC jest jak latarnia morska w świecie chaosu. Teraz ta latarnia zgasła i okazało się, że była raczej płonącą pochodnią, która zgasła za szybko, pozostawiając wielu w poczucie rozczarowania - bo nie ja jedna pytam "Co się stało z Panią swojego czasu?".
Chcę wierzyć, że z tej historii wszyscy wyniosą lekcję. Może potrzebowała przewartościować swoje życie, zrozumieć, że nie samą produktywnością człowiek żyje, a wizja imperium rozleciała się, bo była oparta na ciągłym nakręcaniu sprzedaży, kolekcji i presji kreowania czegoś nowego. Może jej społeczność (teraz już bardziej artystyczna i terapeutyczna) jest sposobem na wyjście z traumy wielkiej porażki. W końcu każda z nas, kobiet, ma prawo szukać własnej ścieżki.
Mi trochę smutno, że zniknęła dawna ikona organizacji Pani Czasu, która mówiła, że możesz i pokazywała jak świetnie sobie radzi z biznesem, i wszystko rośnie i jest genialnie wspaniale i w ogóle z humorem. Być może jako PSC wyczerpała swoje paliwo i teraz kręci wewnętrzny film, w którym jako artystka i mentorka kreatywności zbuduje coś mniejszego, mniej skomplikowanego i nie tak monstrualnego w ambicjach. Tylko że ja, już nie czekam z wypiekami na twarzy. Patrzę raczej z dystansem i z lekkim smutkiem, bo to trochę tak, jakby ktoś wyłączył serial w połowie sezonu...albo puścił mi ostatni sezon Gry o Tron.
Co się stało z Panią Swojego Czasu? Chyba po prostu życie.
Nic z tych rzeczy nie zminiejsza w moich oczach wartości tego co robiła. Nadal jej treści są fajne, ciekawe i inspirujące. Tylko to koniec. Już bez patrzenia na kolejne internetowe metamorfozy efektywności.
I tyle. Teraz można tylko obserwować, czy w nowym etapie Ola Budzyńska faktycznie znajdzie spokój i pomysł na siebie, czy zostanie po niej tylko cyfrowy ślad – i gorzkie wspomnienia rozczarowanych fanek oraz pracowników. I na jej dawnej domenie ani kawazbudzynska.pl nie istnieje a na paniswojegoczasu.pl znajduje się jakiś wirus, więc lepiej nie wchodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz