Znacie to hasło? Przestań gloryfikować bycie zajętym. To jest dokładnie to, o czym myślę od wrocławskiego weekendu. Godziny spędzone w podróży sprzyjają przemyśleniom, więc myślałam ile wlezie i nawet doszłam do pewnych wniosków :)
Freelancer na początku swojej przygody z pracą poza etatem marzy o byciu zajętym. Bycie zajętym = bycie rozchwytywanym = bycie super. Chciałam mieć zapieprz, chciałam powracających klientów. I nowych też, zresztą. I tak było. Po jakimś czasie zaczęłam być bardzo zajęta i ta zajętość wzrasta systematycznie od 3 lat, kiedy to założyłam blog. Do pracy doszło pisanie, potem organizowanie blogerskich imprez, kolejny blog, kolejne imprezy, szkolenia, jeszcze więcej klientów. Aktualnie w kalendarzu mam kilkanaście projektów w toku, internetowy magazyn i cykl szkoleń dla blogerów. Sporo.
Do niedawna jak ktoś się mnie pytał czy mam dużo pracy, z pewnym zadowoleniem odpowiadałam, że jak zawsze, że bardzo dużo i ledwo ogarniam. Czułam, że jestem dobra, że to, co robię, się podoba. Cieszyłam się z wykreślanych pozycji w kalendarzu i z wystawianych faktur. Chociaż nie – z wystawianych mniej, bardziej z tych opłaconych :) Czułam się królową freelancu, haha. Ale zaczęło mnie to uwierać. I to bardzo. Przecież ja nie miałam nawet wolnych weekendów, w końcu weekend jest po to, żeby spokojnie popracować. Przyzwyczaiłam klientów do szybkich reakcji i wpadłam w pułapkę „zrobię to przez weekend”. Słabo, prawda?
Jakiś czas temu przeczytałam krążący po Facebooku post o tym czego żałują ludzie przed śmiercią. Żałują że nie spędzali czasu z rodziną, że za dużo pracowali i nie mieli czasu na spełnianie marzeń. I wtedy zobaczyłam siebie, jak pracuję do nocy i w weekendy, jak przekładam spacery i irytuję się, jak chłopak marudzi marudzi kiedy akurat muszę wysłać maila. Ale wtedy jeszcze nie zmieniłam mojego schematu pracy.
Spędzając czas z dziewczynami, z którymi tworzę warsztaty, rozmawiając, opowiadając sobie historie z życia, zdałam sobie sprawę, że przecież ja nic nie muszę. Że to, co najważniejsze to osoby, które czekają na mnie w domu i projekty, nad którymi uwielbiam pracować i które dają masę satysfakcji. Na mniej ważne rzeczy nie chcę mieć czasu. Nie chce mi się przyjmować każdego zlecenia, nie chce mi się pracować od rana do wieczora i w weekendy. Chcę sobie spokojnie żyć, bez stresu, bez poczucia, że nie ogarniam i że lista zadań stale rośnie. Mam w poważaniu klientów, którzy wysyłając zlecenie w piątek po południu rano w poniedziałek pytają jak tam ich projekt.
Postanowiłam zacząć wprowadzać zmiany małymi krokami. Nie pracuję po 18.00. Tak naprawdę dążę do tego, żeby nie pracować po 16.00. Po południu i wieczorem chcę bez wyrzutów sumienia, bez telefonu w ręku iść na spacer , poczytać książkę, czy zrobić obiad, a nie twierdzić, że zjemy coś na szybko, bo nie mam czasu. Chcę wieczory mieć na pisanie postów, planowanie i wymyślanie nowych życiowych projektów. Chce być bardziej asertywna i odmawiać kiedy nie chcę, albo nie mogę się czegoś podjąć.
Zaczynam czytać książkę Bartłomieja Stolarczyka „Naucz ich, jak mają Cię traktować”. Mam zamiar zmienić siebie. To chyba najwyższy czas. Daję sobie czas do końca roku, żeby kolejną dekadę życia zacząć w 100% na własnych zasadach. Robiąc to, co lubię, wtedy, kiedy mam czas, bez ciśnienia. Na spokojnie. Trzymajcie kciuki :)
Przestaję idealizować nadmiar pracy, utożsamiać go z sukcesem. Kiedyś może to było dla mnie. Teraz już nie. Od razu mi lepiej, jak to napisałam :) W myśl zasady, że jak coś jest spisane, to nabiera mocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz