Są miejsca, które zapadają w pamięć nie tylko swoim pięknem, ale i klimatem, który nie sposób opisać zdjęciami. Południowa Kreta to właśnie taki zakątek – mniej turystyczny, surowszy, a przez to bardziej autentyczny.
Do wakacji jeszcze daleko, więc mogę tylko powspominać co było i zachęcić was do przeglądania ofert wakacji, bo sama już kolejne planuję.
W zeszłym roku byłam, dwa razy w Grecji w tym w okolicach Aten oraz całe 8 dni w podróży po południowej Krecie. Więc jeśli myślicie o Krecie, to osobiście uważam, że to bardzo dobry wybór, wyspa ma wiele do zaoferowania i warto do niej wracać, bo choć wyspa jest niewielka to każda jej część jest trochę inna.
Wyjazd na południową Kretę nie był planowany. Byliśmy na wyspie po raz trzeci i mieliśmy w planach po prostu wynająć auto, żeby „jechać gdzieś, gdzie nie ma tłumów.”
Kiedy zbliżaliśmy się do Ziros, zaczęłam czuć, że to będzie coś innego. Droga wiodła przez wzgórza, które wydawały się opustoszałe, ale w ich prostocie i ciszy było coś wspaniale kojącego.
Kolory – od złocistożółtego ochry aż po zgaszoną zieleń – tworzyły krajobraz tak spokojny, że w końcu i moje myśli zaczęły zwalniać. Przyglądałam się, jak mijamy małe, nieturystyczne miejscowości, i wiedziałam, że to był dobry wybór. Nie mieliśmy nic zaplanowane, Internet w telefonie i jechaliśmy przed siebie.
Voïla – weneckie miasteczko na greckiej wyspie
Voïla było pierwszym miejscem, które mnie zahipnotyzowało. To weneckie miasteczko w ruinie, ale ma w sobie coś magicznego – spacerując po kamiennych uliczkach, czułam, jakby wszystko wokół zatrzymało się w czasie.
Etia – miejsce zapomniane przez czas
Etia to kolejny przystanek, który sprawił, że zaczęłam inaczej patrzeć na tę część wyspy. Wieś wyglądała jak scena z filmu – opuszczona, a jednak pełna historii. Dwór wenecki, mimo że zamknięty, robił ogromne wrażenie. Przysiadłam tam na chwilę i próbowałam sobie wyobrazić, jak wyglądało życie, gdy miejsce tętniło energią.
Goudouras – surowy krajobraz pełen szklarni
Nie mogę powiedzieć, że Goudouras mnie zachwyciło, bo plastikowe tunele szklarni na zboczach gór trudno nazwać pięknymi. Ale to miejsce pokazało mi inną stronę Krety. Pracującą, która żyje z rolnictwa i dostarcza owoce oraz warzywa do całej Europy. Kontrast między nowoczesnością a surową, dziką naturą.
Plaża Preveli – oaza wśród palm
Na południu Krety można znaleźć miejsca, które wyglądają jak z pocztówki, a jednym z nich jest plaża Preveli i las palmowy. To miejsce z rzeką wpadającą do morza, otoczone palmowym gajem. Jedną z tutejszych atrakcji jest właśnie spacer wzdłuż wody aż do morza, z widokiem na klify i turkusowe fale. Do tego mnóstwo, mnóstwo palm to coś, co zapada w pamięć na zawsze. Preveli nie jest łatwo dostępna – trzeba zejść stromą ścieżką – ale zdecydowanie warto. Tu już w sezonie letnim spotkamy, więcej turystów, ale nijak ma się to do turystyki Heraklionu.
Plakias – spokojna baza wypadowa
Plakias to niewielka miejscowość, która stała się naszą bazą wypadową na kilka dni. Miejsce idealne na odpoczynek – długa plaża, przyjemne tawerny i atmosfera spokoju. Plakias ma wszystko, czego można oczekiwać od małego greckiego miasteczka, a jednocześnie nie przyciąga tłumów. To stąd łatwo dotrzeć do wielu malowniczych plaż, takich jak Damnoni czy Ammoudi, które zapraszają do pływania w ciepłej krystalicznie czystej wodzie.
Jeśli myślicie o dobrej bazie do dalszego zwiedzania w tym regionie, a jednocześnie wolicie jechać z organizatorem, to biuro podróży Itaka ma w swojej ofercie naprawdę porządną bazę ofert na jeśli chodzi wakacje na Krecie. Szczególnie z miejsc, które na pewno polecam aby się zatrzymać to kompleks Kalypso. Na uboczu, niezbyt uczęszczany "vintage" (resort SPA z lat 70) nie jest drogi, jedzenie jest bardzo dobre a małe domki są położone w przepięknym terenie wzgórz, w trudno dostępnej zatoce piratów, 15 min spacerem do plaży Damnoni (i obok też plaży nudystów, jeśli ktoś lubi się opalać w całości). Woda jest cudownie przeźroczysta i nie jest tłoczno.
Monastyr Kapsa + plaża z niespodzianką
Monastyr Kapsa był jednym z miejsc, które zapadło mi wpamięć. Wbudowany w skałę, z widokiem na morze, ma w sobie coś mistycznego nawet jeśli nie jesteś osobą duchową. Droga do niego wiodła wzdłuż klifów i patrzenie w dół może wywołać lęk wysokości, ale widok na górze, na błękitne morze... bezcenny! Sprawiał, że chciałam zatrzymywać się co kilka minut i patrzeć na wszystko dookoła.
W okolicy trafiliśmy też na plażę, która okazała się mieć nietypową atrakcję – naturalny „bojler.” Plastikowe rury wystawione na słońce gwarantowały gorącą wodę pod prysznicem. To była taka drobna, ale genialnie przyjemna niespodzianka.
Matala – miejsce hippisów
Matala to miejsce, które łączy rzeźbę natury z historią. Znana z jaskiń, które w czasach starożytnych były grobowcami... a w latach 60. stały się schronieniem dla hippisów. Nic dziwnego wyglądają dosłownie jak półki w skałach, kuszą by się wdrapać i zajrzeć. Matala ma w sobie coś wyjątkowego. Widok z plaży na klify pełne jaskiń, a potem spacer po samej wiosce, pełnej kolorowych murali i artystycznych akcentów, to doświadczenie, którego nie można pominąć.
Dzisiaj również są odważni, którzy przyjeżdżają nocować w jaskiniach, sama się zastanawiam czy bym się skusiła na noc pod gwiazdami?
Tsoutsouros – wiatr, raki i grecka gościnność
W Tsoutsouros zatrzymaliśmy się na dłużej – głównie dlatego, że wiatr był tak silny, że powrót na drogę wydawał się zbyt męczący. Trafiliśmy do tawerny „Zorba’s,” gdzie zjedliśmy obłędny, grecki posiłek. Deser i raki oczywiście gratis, bo grecka gościnność nie ma sobie równych. Gdy wieczorem przenieśliśmy się na parking przy tawernie, wiatr szalał coraz bardziej, ale w środku było nam ciepło i spokojnie.
My w Polsce, Kreta znowu w sercu
Jak przeglądam te zdjęcia to czuję jak bardzo to zima daje mi w kość. Za oknem śnieg, a ja chcę do ciepła (ostrzegam, póki się nie ociepli będę was bombardować wpisami wakacyjnymi, bo tęsknię strasznie).
Nie wiem, czy południowa Kreta spodobałaby się każdemu. Jest surowa, czasem trudna, ale w tym wszystkim niesamowicie prawdziwa. Każdy dzień tam był inny – od spaceru po opuszczonym miasteczku, przez gorący prysznic na dzikiej plaży, aż po uśmiech Greka podającego nam posiłek, który nawet w najprostszej rzeczy potrafił znaleźć powód do radości i nam o nim opowiadał łamanym angielskim.
To właśnie te drobne momenty sprawiły, że chcę tam wrócić – i znowu poczuć ten spokój.
Ależ tam pięknie!!!
OdpowiedzUsuńChciałabym kiedyś odwiedzić te miejsca... 😊
Dziękuję za wspaniałą wycieczkę!
Marzy mi się zobaczenie tego wszystkiego. Może kiedyś!
OdpowiedzUsuńCudowne zdjęcia! Aż się ciepło robi po obejrzeniu ich :)
OdpowiedzUsuńChętnie bym odwiedziła Kretę.
OdpowiedzUsuńbyłam na Krecie w okolicy miasta Chania i Twoje zdjęcia faktycznie pokazują inną Kretę mniej turystyczną, żałuję aż że nie wzielismy auta żeby też pojeździć po wyspie
OdpowiedzUsuńCo za widoki i smaki!
OdpowiedzUsuńByliśmy kiedyś niedaleko Heraklionu, polecamy także!
Jak ja lubię takie wakacyjne widoki.
OdpowiedzUsuńI to jeszcze zwłaszcza teraz, kiedy szron za oknem :)
Piękne zdjęcia, czuję się nimi bardzo zachęcona.
Pozdrawiam serdecznie.
Wyspy greckie mam w planach na wrzesień tylko jeszcze nie wiem, na jakie się zdecydować ale dziękuję za inspirację. Gdybym mogła to teleportowałabym się na Kretę teraz tak jak stoję, tzn. siedzę 😊.
OdpowiedzUsuńWyczytałam na Twoim profilu, że wypijasz hektolitry herbaty i aż się uśmiechnęłam bo ja na swoim użyłam dokładnie takich samych słów. Pozdrawiam Cię cieplutko.